Żyję (tak jakby)

I mam depresję. To na pewno.

Okazuje się, że leki naprawiają tylko fizyczne problemy, jeśli takie są. Nie są w stanie i nie naprawią życia. Nie naprawią niczego, co jest chociażby trochę „nie tak”. Gorzej, jeśli tych „nie tak” jest zbyt wiele, i znacząca ich część ma ciężar znacznie przekraczający zdolności nie tylko normalnej osoby, ale jakiejkolwiek osoby.

Niektóre rzeczy są takie, jakie być powinny, ale wcale się takie być nie wydają. Nic nie jest „okej”.

Spędziłam 5.5 miesiąca w bardzo dziwnym stanie. Terapeutka powiedziała, że to było uzależnienie, ale wcale nie jestem tego pewna. Z mojej perspektywy – znalazłam swoją bratnią duszę.

Pamiętam jak przez wiele lat zastanawiałam się, co się stanie kiedy spotkam samą siebie, tyle że przeciwnej płci. I w końcu spotkałam. Nie dosłownie, bo mieszka na drugim końcu świata. Moje przewidywania, że ucieknę gdzie pieprz rośnie, okazały się zupełnie błędne. Wpadłam jak śliwka w kompot. Dosłownie. Przestałam się odzywać do moich znajomych. W zasadzie do kogokolwiek poza nim. Reszta świata nie miała żadnego znaczenia. I to uczucie było odurzające, cudowne, do tego stopnia, że nic innego się już nie liczyło.

Aż tak po prostu zniknął. Przestał ze mną rozmawiać, poza paroma słowami raz na jakiś czas. Problemy w pracy, depresja, problemy w domu. Wszystko na raz. Co robi facet kiedy traci kontrolę? Znika.

Spędziłam 2 tygodnie w bólu, którego opisanie nawet teraz sprawia mi problem. Fakt, że wiedziałam co się stało, niczego nie zmienił. Uzależnienie od tych emocji spowodowało, że równolegle z tym musiałam też przejść przez objawy odstawienia. Nikomu tego nie życzę, nigdy. To jest w stanie człowieka zabić. W międzyczasie przedawkowałam 3 razy. Jeden z nich tydzień przed jego zniknięciem.

Po 2 miesiącach pojawił się znowu. W depresji. Nic nie jest takie samo. I wcale nie chcę żeby było, nie chcę wracać do uzależnienia. Uczę się żyć z myślą, że nie mogę go naprawić. Obiecałam, że go nie opuszczę, i tego nie zrobię, mimo, że chwilami nie jestem w stanie tego znieść. Moje własne emocje i problemy są wystarczająco ciężkie.

Czuję się zagubiona. Ale muszę wziąć odpowiedzialność za siebie. Nie mogę oczekiwać, że ktoś mnie uratuje. Oczywiście, są ludzie, którym rola zbawcy bardzo odpowiada. Sama jestem taką osobą w części moich relacji – przychodzę „na ratunek” i rozwiązuję czyjeś problemy. Dzięki temu czuję się potrzebna. Ale potrzebuję też, żeby ktoś uratował mnie. Bardzo często to jest po prostu za dużo.

Nie wiem co się stanie. Ale już nie uciekam. Po prostu czekam.

3 uwagi do wpisu “Żyję (tak jakby)

    1. Ze względu na to że istnieje ryzyko że mogę tego nie przeżyć, jakiekolwiek gwałtowne ruchy albo decyzje nie są najlepszym pomysłem. Nie mam kontroli nad swoimi emocjami. A to one są odpowiedzialne za ten bałagan.

      Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s