Głaz

Moja poprzednia uwaga, że pisanie koreluje z problemami, została skomentowana w taki sposób, że jak piszę, to się skupiam na sobie. A nie powinnam, bo to mi nie pomoże.

To jest prawda. A raczej była prawda kiedy rozumiałam zero z tego wszystkiego. Wydaje mi się, że rozumiem coraz więcej (albo rozumiem, albo tylko mi się wydaje, dowiemy się za jakiś czas), więc tak, chwilowe uciekanie w „coś innego” albo „kogoś innego” może pomóc, ale nie wydaje mi się, żeby długoterminowo było to skutecznym sposobem radzenia sobie z tym czymś.

Nie mam pojęcia czy mam rację czy nie, bo wszystko, jak zwykle, zależy.

Mam wrażenie, że pisanie pomaga mi zrozumieć różne rzeczy (podobnie jak opowiadanie ich komuś, kto rozumie, bo jak nie rozumie, to bywa to trudne jak diabli), dlatego też zresztą lubię to robić. Kariery z tego nie będzie (nie o to też chodzi), ale od jakiegoś czasu nie wpędza mnie to w coraz gorszy nastrój, jak kiedyś. Owszem, jak napisałam wcześniej, dalej koreluje z problemami, ale nie w ten sam sposób. Właściwie – mam wrażenie, że na ten moment to się uczę akceptować. To co się dzieje, jak się dzieje, że nie mam nad tym stuprocentowej kontroli (i nigdy nie będę miała), a ostatnio to jakie jest i co robi moje ciało.

To ostatnie w sumie jest jedną z większych (pozytywnych) zmian, chociaż eksperyment z pewnością siebie wyszedł jak zwykle – czyli nie wyszedł. Chociaż… nie wiem czy w sumie mogę powiedzieć, że nie wyszedł, skoro nauczyłam się, że mogę być zmęczona i po prostu nie wytrzymać w pewnym momencie (co wcale nie było takie oczywiste, nie jestem głupia, ale to założenie, że muszę być w stanie wytrzymać jest jednak wyjątkowo głupie), chociaż natychmiast pojawia się pytanie gdzie jest granica – ile trzeba „móc” (albo nie móc…) wytrzymać, a ile nie. Ja serio nie mam wielu górnych granic, będę próbować aż coś samo „strzeli” i padnę na beton. No i padam na beton. Wcale nie tak rzadko.

Patrzę się na swój głaz i zastanawiam się czy w ogóle na starcie miałam jakiekolwiek możliwości przesunięcia go. Może być tak że nie (nie przerzucam odpowiedzialności poza siebie, nadal uważam, że powinnam „móc” to ogarnąć), ale nie jestem tego świadoma, bo domyślną reakcją na problem od jakiegoś czasu już nie jest poddać się „bo i tak nic z tego nie wyjdzie” tylko próbować go rozwiązać. No więc próbowałam. I nie wyszło.

I nie wiem czy ja jestem niedouczona, czy problem za trudny na mój poziom.

Jednocześnie uświadomiłam sobie, że lwia część problemów będzie tak wyglądać. W życiu. Ogólnie.

Patrzę w sufit, słucham jakiejś melancholijnej muzyki i myślę sobie, że… mogło być gorzej.

Brawo. W końcu zapamiętałam 🙂

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s