Być może ten tytuł nie oddaje treści, ale to jest ten punkt, w którym przestaje mnie to obchodzić. Sorry.
15 kwietnia moja waga pokazała 97kg i 15 kwietnia był ostatnim dniem, który w całości pamiętam. Ta waga to była moja granica otyłości II stopnia (wg bmi, więc średnio w sumie, no ale jednak). No i w związku z tym dość dużo się tego dnia wydarzyło. Ale o tym kiedy indziej.
Powody powyższego stanu rzeczy były (zapewne) wielorakie, nie podam procentowego udziału, bo nie da się go określić. Niedoczynność tarczycy, która wymknęła się spod kontroli we wrześniu, długie godziny spędzane przed komputerem, praca po nocach, jedzenie byle czego i o byle jakich porach (byle szybciej), aktywność inna niż mózgowa – sporadyczna. I ten oklepany stres. Dalej mi się nawet wymieniać nie chce, bo jeszcze mam w pamięci jakim byłam rozlazłym kotletem, którego wszystko boli. Ale o tym też nie dzisiaj.
15 kwietnia wykopałam wszystko do góry nogami. Dosłownie wykopałam wszystkie nawyki. Na śmietnik. Wzięłam tę dietę od dietetyczki sprzed 2 lat mniej więcej, i w 3 dni przestawiłam się całkowicie. Po tygodniu kupiłam sobie trening (z reklamy na fejsie – impuls), i 23 kwietnia zaczęłam intensywny program ćwiczeń bazujący na HIIT. Tak po prostu. Dzisiaj mija 14 dzień, i jeszcze tego nie rzuciłam w cholerę, mimo że te 4 dni na tydzień dają mi w kość tak mocno że we wtorek nie byłam w stanie poruszyć po treningu żadnym mięśniem przez 20 minut. W tym czasie doczytałam sobie, leżąc plackiem na podłodze, że treningi interwałowe mają być intensywne. Pomyślałam sobie „ok, ale chyba nie aż tak żeby paraliżować”. Hahahahahahaha. Ha.
Na tym nie koniec.
Generalnie jak ludzie są na diecie i ćwiczą, to czują się lepiej – pani amerykanka, od której kupiłam dostęp do jej platformy z treningami, też tłumaczy, że będę się czuć zajebiście dobrze, i super, i że będzie ciężko, ale będzie dobrze, tylko jej słuchać, jeszcze trochę, no szybciutko rób jeszcze więcej powtórzeń tego skakania jak w pokrzywach.
No i miała rację. Pierwszy tydzień na diecie (jeszcze bez ćwiczeń) był fajny. Dobre żarcie w tych przepisach. Nie pomyślałabym że lubię hummus – okazało się że lubię. Drugi tydzień – i pierwszy z ćwiczeniami – też super. Trzeci był super do wtorku (dzień 19 diety i 12 ćwiczeń), kiedy to pierwszy raz „świtnęło” mi, że coś jest nie tak.
Mamy czwartek. A ja się wcale nie czuję „świetnie”, mimo 2 dni „przerwy” (wczoraj tylko 20 min rower, chociaż wg treningu nic miałam nie robić – nie mogłam wytrzymać na tyłku), dzisiaj półgodzinny spacer. Tyle. Żadnych morderców.
Czuję się na granicy płaczu. Jestem nerwowa, drażliwa, wystraszyłam moją kotkę potrząsając transporterem (co mi się nigdy nie zdarzyło) bo zamiauczała. I to właściwie był dokładnie moment w którym zdałam sobie sprawę, że to gut feeling z wtorku to ja sobie jednak nie wymyślam rzeczy niestworzonych i nie ma co się przejmować- tylko serio coś jest nie tak.
Nie mam wspomnień ani emocji z ostatnich 2 tygodni. Jakieś szczątkowe obrazy, bez kontekstu i czasu. Nie mam pojęcia co się działo, kiedy i dlaczego. Jedyne co wiem to że „czułam” się świetnie, a teraz nagle przestałam. Piszę „czułam” bo tak serio to wszystko była taka powierzchnia, że wątpię czy cokolwiek z tego to było jakieś czucie. Chyba nie.
No więc wygląda na to że przesadziłam, zarówno z dietą, jak i z ćwiczeniami. Jestem lżejsza (o ok. 3,5kg), ale na ten moment tak bardzo nieszczęśliwa, że mam myśli w stylu „wolałabym nigdy tego nie zaczynać”. Istotnie, jest to problem pierwszego świata i ludzie mają gorsze, ale tak się chu*owo składa, że moja psychika od zawsze była najsłabszym ogniwem tej popieprzonej układanki, i chyba właśnie zdechła, ale wcale nie od problemów psychicznych, tylko fizycznych.
To trzeba mieć talent. Serio. Tak się zaangażować że zdążyć przedobrzyć w 3 tygodnie. Nikt mi nie zarzuci braku motywacji czy poświęcenia (chociaż ja tak o tym nie myślę, bo to implikuje punkt widzenia, który mnie mierzi) – wręcz bym się obraziła. Za to głupotę i wiarę że „mądrzy ludzie znający się na dietach i ćwiczeniach wiedzą na pewno lepiej” (jakbym miała czas to bym się dokształcała, ale nie mam, a coś trzeba było zrobić) jak najbardziej może. Idealizm w rozkwicie – że istnieją rozwiązania bez wad.
Jutro zaczyna się kolejny tydzień. I nie wiem co zrobić, bo się na tym po prostu nie znam.
Także, k*wa… powodzenia lepiej mi nie życzyć – raczej mniej idealizmu i wiary w cuda.