Siedzę sobie i patrzę na pasek postępu renderowania filmu. Po 4 latach od ich publikacji w końcu dotarło do mnie, że może jednak czas pozbyć się tej głupiej muzyczki w tle. Początkowo chciałam się pozbyć filmów, ale nagrywając je nie sądziłam, że 4 lata później ktoś będzie je w ogóle oglądał. Okazało się, że ogląda.
Najważniejsze zdanie dnia wczorajszego to „nikomu nie jesteś nic winna”. Prawda. Wiem, że prawda, ale nawet po takim czasie ciągle mam takie odruchy. Jakbym coś musiała. Coś była winna ludziom, których w większości nigdy nawet nie poznałam i nie poznam (aktualnych studentów oglądających nigdy nawet na oczy nie widziałam). Też tak masz? Jakby z automatu to, że coś wiesz, coś umiesz, oznaczało, że musisz się tą wiedzą podzielić, pomóc, bo inaczej jesteś złym, egoistycznym człowiekiem. A ja się nie umiem nie angażować, bo brak zaangażowania w kogoś to dla mnie praktycznie jak jawne okazywanie braku szacunku.
I wobec tego unikam ludzi (jak mogę). Dopóki się nie nauczę być w relacjach, w których nie będę (zasadniczo) podnóżkiem. Moja ulubiona ostatnio to z moją dentystką – serio, mogłabym dłużej chodzić, ale już w sumie nie muszę. Szkoda.
Być może rozwiązaniem tego problemu jest uważna nieuwaga. Uważne decydowanie się na to, żeby przestawać być uważnym. Uważność, moda ostatnich kilku lat w czymś nazywanym rozwojem osobistym (co często wiele wspólnego z jakimkolwiek rozwojem nie ma), nie jest w ogóle receptą na cały stres i całe zło tego świata. Może być, dla ludzi, którzy nigdy nawet koło niej nie stali, bo umożliwia zrozumienie wielu rzeczy. Ale jest też obciążająca – w takim sensie, że świadome dostrzeganie stu szczegółów wymaga jednak o wiele więcej zasobów niż dostrzeganie dwóch. Trochę mi się to dziwnie pisze, ale dla niespokojnych ludzi być może lepsza by była nieuważność (przynajmniej czasami) i wynikające z niej nieprzejmowanie się mało istotnymi detalami. Które to detale powodują, że ja sama nie mogę się nie angażować.
Co wiem. Od co najmniej 2 lat.
I serio nie jestem im nic winna, ale siedzę i poprawiam film po filmie.
Bycie w relacjach jest trudne, ja również mam w sobie niejako zaprogramowanie, że muszę… pomóc. Jeśli widzę cierpienie, krzywdę, nieradzenie sobie z życiem. Muszę pomóc. Jednak u mnie wynika to z dysfunkcyjnego domu i tego, że zamiast matka pomagać mi, ja ratowałam rodziców, a w szczególności matkę. Nauczyłam się tak żyć i ciężko mi przyjąć, że czegoś nie muszę… nie muszę już ratować, usuwać kłód spod nóg innych. Też wiele razy w relacji byłam tyko zabawką, nic nie wartym jej elementem, tak się czułam, muszę to zmienić. Staram się, czy wychodzi? Nie zawsze… Częściej nie wychodzi, wpadam w te same schematy… Trudno jest nagle zacząć myśleć inaczej i inaczej działać. A studenci… cóż, mówią, że doktorat taki fajny jest… :))) Pozdrawiam!
PolubieniePolubienie
To nawet w sumie nie chodzi o to żeby nie pomagać tylko żeby widzieć gdzie jest granica. Kiedyś dawno temu, jeszcze w starym tramwaju nr 4 (długa trasa, dużo czasu) dyskutowaliśmy z M. taki eksperyment myślowy: dlaczego wdowi grosz uważany jest za przykład zachowania wzorcowego, idealnego? Wyjmując tu że świątyniom raczej nie trzeba więcej kasy niż mają i to pieprzenie że trzeba wspomagać to jakiś chory żart, to jakby zamienić świątynię na ludzi rzeczywiście potrzebujących pomocy… to dalej nie ma sensu. Mam ostatnie 2 tysiące na koncie, będę zajebistym człowiekiem jak dam biednej rodzinie, tyle że nie będzie mnie stać przez następny miesiąc na to co mi jest potrzebne do pracy, nie będę pracować i w efekcie biedy będzie więcej nie mniej. To nie jest „dajesz wszystko albo nic”. Wydaje mi się że mamy problem z określeniem własnej granicy tego ile możemy dać (i czy na pewno) i z akceptacją tego że czasami nie możemy. Cały czas jedna perspektywa. Ciekawe co myślą ludzie którzy nie mają żadnych skrupułów przy wykorzystywaniu innych.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dokładnie. Dawanie wszystkiego nie ma najmniejszego sensu, chodzi raczej o rozgraniczenie, co, ile i kiedy możemy dać. Trudno postawić granice. Mówisz o zwyczajach i działaniu pochwalanym społecznie. Mnie bliższe jest jednak wyjście z założenia, że to właśnie środowisko, w którym się wychowałam spowodowało takie, a nie inne efekty w zachowaniu. Mam gdzieś to, czy za uratowanie kogoś (bo tak też bywało) lub pomoc mu dostanę nagrodę, czy społeczeństwo mnie pochwali… Chwalono mnie w dzieciństwie, miałam być cudowną córeczką mamusi, gotową na wszystko w imię matki, teraz mnie to już zbytnio nie obchodzi, teraz działam tak, bo tak trzeba, bo tak umiem, nie liczę na to, że ktoś mnie za to pochwali. Łapię się na tym. Ciężko postawić granicę, aby przy pomaganiu zadbać o siebie i swoje dobro. A to przecież ważne.
PolubieniePolubienie
Nie lubię ogarniać filmów, nawet tych najprostszych.
A co do musienia, ostatnio jeden gość mi zarzucił, że nie chcę mu powiedzieć jak zrobić to czy tamto, tylko rzucam kwotą za wykonanie tego. I mnie wcale, ale to kurwa wcale nie było przykro, że się nie zdecydował zapłacić. Nic nie muszę. Czasem czegoś tylko chcę, odbijając się coraz bardziej od ściany.
PolubieniePolubienie
Też nie lubię ogarniać filmów, ale jeszcze bardziej nie lubię ogarniać ludzi. Hierarchia wartości robi swoje.
Lol, są takie zajęcia że ludziom się wydaje że to nic takiego umieć, 5 minut w Internecie i sam sobie zagram orkiestrę dętą, co mi pan tu pieprzysz że to 5 lat nauki co najmniej. Ja miałam odwrotnie, mi chcieli płacić 😆 A że za napisanie egzaminu albo pracy mgr to już inna bajka. Korepetycje były i za darmo i jak ktoś chciał to płatne (niektórzy mają jeszcze trochę przyzwoitości), bo nie jestem ekspertem, ale coraz częściej widzę że jednak wiem diablo dużo i ta wiedza nie leży na ulicy, więc może będzie z niej trzeba zrobić jakiś użytek. A jak mi zabiorą stypendia to już na pewno 😳
Myślę że Ci się tyłek uodpornil na takich ludzi z czasem.
PolubieniePolubienie