Interakcje =(?) przeciążenie

Drugi tydzień urlopu będzie się kończył, koncentracja objawień w tak krótkim czasie przekroczyła moje możliwości mózgowe, więc postanowiłam sobie to tutaj napisać żeby sobie przypominać co jakiś czas. To jest, bądź co bądź, wniosek z tych trochę smutnych jednak (tak mi się na ten moment wydaje, chociaż może się zmieni za jakiś czas – kto wie), ale wartych zintegrowania z tym jak się zwykle zachowuję.

Wszystkich objawień opisywać nie będę bo bym musiała książkę napisać, a na to nikt nie ma dzisiaj czasu.

Dawno dawno temu ktoś niezbyt mądry stworzył pojęcie introwertyka. Albo raczej pojęcie bycia introwertykiem. Niezbyt mądry element (bo generalnie zauważanie schematów samo w sobie nie jest niemądre) wiąże się z tym, że nadanie czemuś etykiety w praktyce tworzy szufladkę, w którą wpada każdy określony w ten sposób. Pół biedy kiedy tylko wpada. Gorzej kiedy tylko na tej podstawie podejmuje się istotne decyzje co do czyjejś osoby, czasami w ogóle bez pytania jej o zdanie, mimo tego że nie wszyscy intro są tacy sami. Ba, nawet jeden nie jest taki sam każdego dnia. No bo wiecie, ludzie generalnie mają różne dni. Gorsze i lepsze. I introwertyków też to dotyczy.

No i, jak od dawien dawna wiadomo, ja jestem introwertyczką. Można by też powiedzieć, że egoistką, bo się skupiam na sobie, ale dowody empiryczne temu przeczą (egoizmowi, nie skupianiu), wobec czego chyba jednak nie można. Jako intro, zasadniczo nie lubię imprez. Nie lubię też wielu innych wydarzeń, ale nie chodzi tu ani o głośność, ani o liczbę ludzi. Chodzi o konieczność interakcji z nimi. Dlatego uwielbiam wykłady. Masa ludzi, a w ogóle nie trzeba z nimi gadać. I centra handlowe. Ten sam case. Kawiarnie, galerie. Lubię być wśród ludzi, ale nie Z ludźmi. Brzmi dziwnie?

5 lat się zastanawiałam nad tym co się odjaniepawla w mojej głowie, że tak jest. Że nie mam problemu z tkwieniem w zatłoczonym autobusie, pociągu, tramwaju, na ulicy, gdzie nikogo nie znam, a mam duży problem z tkwieniem na pierwszej lepszej rodzinnej imprezie na 8 osób, gdzie znam wszystkich. I po tych pięciu latach, wczoraj konkretnie, przyszło oświecenie. I to tak przyszło, że wyrzucałam z siebie słowa jak karabinu przez 2 godziny do jedynej żywej duszy – czyli do mojego męża, który przestał słuchać (widać nawet jego własny doktorat jest jednak ciekawszy) po jakichś… 5 sekundach. To zresztą nie miało żadnego znaczenia, bo jak ja tak jadę serią to układam sobie w głowie, równie dobrze mogłabym mówić do trupa. Albo kamienia.

Ja nie mam problemu z ludźmi. Ludzie są ok. Ja ich w sumie nawet lubię. Ale to wiem już od lat 3 mniej więcej. Że lubię. I że ogólnie są spoko. Więc to nie jest to odkrycie. Od 3 lat wiem, że nie mam problemu z ludźmi, tylko z interakcjami. Taki mam problem mianowicie, że interakcje mnie bardzo (ale naprawdę bardzo BARDZO) męczą. Bardzo i szybko. Nie męczą mnie złośliwie, w takim sensie, że nie chodzę jak zbity pies i nie demonstruję z wywieszonym językiem jak bardzo mam kogoś dość (no chyba że zasłuży). Po prostu wszystko wygląda ok i fajnie, jest miło, przyjemnie, podoba mi się, ale pod koniec dnia z dużą ilością kontaktu śpię w gaciach od piżamy wciągniętych do kolan i swetrze, bo siła mi się kończy na tym etapie. Czasami mam problem w ogóle doczołgać się do łóżka. Pod koniec „normalnego” (mojego normalnego w każdym razie, czyli minimum do zero interakcji) dnia w sumie mi się nawet spać nie chce, mam dużo energii i mogę pracować do późna w nocy, mimo, że robiłam to i tak cały dzień. Element, którego mi jednak brakowało, to przyczyna.

DLACZEGO to mnie tak męczy?

I nie, odpowiedź „bo jestem introwertyczką” jest częściowo tylko trafna, a bardziej wydaje się być wstępem do błędnego koła, bo ta cecha jest charakterystyką introwertyzmu, co nie znaczy absolutnie, że introwertyzm jest jej przyczyną. Introwertyzm to sposób opisu pewnego zbioru cech. Tylko tyle. Z tego właśnie względu nie można go użyć jako wyjaśnienia tych cech – bo to tak jakby stwierdzić, że jestem intro bo… jestem intro. Nic z tego nie wynika.

Dlatego też etykietki są takie złe. Są złe w niewłaściwych ustach – czyli jak nie rozumiesz znaczenia, to nie używaj słowa, bo z takich pomysłów się biorą kosmiczne bzdury, ewentualnie zgooglaj co to właściwie znaczy. Okres czasu się uśmiecha krzywo zza winkla.

Po takim wstępie mogę już spokojnie przejść do odkrycia, które jest tak banalne, że nie rozumiem jakim cudem omijało mój mózg przez cały ten czas.

Interakcje mnie męczą bo w moim świecie nie ma kałuż. A bardziej po polsku mówiąc: nie umiem w small talk, nie lubię płytkich relacji, praktycznie nie umiem potraktować nikogo „z buta” bez uprzedniego absolutnego upewnienia się, że zasłużył.

Czyli chodziło i chodzi o zaangażowanie.

Jeśli się traktuje ludzi w taki sposób jak ja, czyli mocno indywidualnie, to nie ma innej opcji niż każdorazowa szczegółowa analiza tego co się widzi/słyszy/wyczuwa/rozumie odnośnie tej osoby. Po tylu latach „ćwiczenia” takiej postawy mam już trochę łatwiej niż ludzie bliżej średniej, ale niewiele – to nadal wymaga ode mnie masy energii, emocjonalnej, analitycznej, psychicznej.

Chciałabym sobie pomyśleć, że to podejście to powinien być wzór. Że tyle się nasłuchałam psioczenia jak to ludzie są płytcy, wrzucają wszystkich do jakichś worków, nie myślą, nie biorą pod uwagę indywidualnych cech, szufladkują, bla bla bla, dużo tu można wymienić przykładów. Wszystko to zawsze jest mówione/pisane z pejoratywnym wydźwiękiem, że to niby jest źle i w ogóle to wszyscy powinniśmy czytać sobie w myślach i przewidywać co kogo urazi i kiedy. Lepiej. Sama psioczyłam na tych „płytkich paplających ekstrawertyków”. I, szczerze mówiąc, jest mi teraz trochę wstyd, bo się okazuje, że nie mam zielonego pojęcia z czego wynika „ślizganie się po powierzchni” i „unikanie głębin” u ludzi których znam. A co dopiero u tych, których nie znam?

Z tego co zrozumiałam, rozwiązaniem mojego odwiecznego problemu ekspresowego przeciążenia pochodzącego z interakcji może być… ich spłycenie. To było dość zaskakujące, i w sumie wisiało od dłuższego czasu jako niejasne przeczucie, ale nie wszyscy chcą dyskutować o sensie życia. W sumie… to większość chce po prostu jakoś to życie przetrwać. Zmuszanie ich do zastanawiania się czy ich wysiłki w ogóle mają jakiś sens może być interesujące dla mnie, ale dla nich być gwoździem do trumny.

Aktualny schemat postępowania zakłada próbę zrozumienia ludzi, których spotykam. A może nie powinien. Może zanim rzucę się w absolutne zaangażowanie i ratowanie każdego zagubionego (nawet jeśli zagubiony jest tylko w moim mniemaniu), trzeba by najpierw określić cel interakcji. I jeśli jest prosty (gdzie jest bufet?) to nie tworzyć z tego rollercoastera rodem z horroru (gdybyśmy znaleźli się tutaj innego dnia, trzeba by było przejść trzy korytarze i po drodze skręcić dwa razy w lewo, ale w zeszły czwartek skończył się remont, więc teraz będzie to tylko jeden korytarz, na którym wisi ciekawy komiks z którego można się dowiedzieć, że w sumie to nie wiadomo czy jedzenie w ogóle ma sens, bo ryzykujemy zakażenie salmonellą, chociaż to bardziej w lato a mamy zimę… a tak w sumie to pierwsze drzwi na lewo na końcu korytarza).

Przeczytałam powyższe jeszcze raz. I jeszcze, żeby się utrwaliło.

Cel cel cel. Schemat powinien zależeć od celu.

Tak, mam prawie 30 lat i dopiero teraz to odkryłam. Można się pośmiać, nie mam nic przeciwko 🙂

8 uwag do wpisu “Interakcje =(?) przeciążenie

  1. niedawno dotarło do mnie co mnie „DLACZEGO to mnie tak męczy?”
    zobaczyłam gdzieś mema chyba jak ludzie z depresą wyglądają, a jak ci zdrowi. Ci z depresją uśmiechnięci, zdrowi skwaszeni.
    Ukrywanie się, udawanie że wszystko w porządku ogromnie wyczerpuje, przynajmniej mnie.
    Drugie tyle energiii zabiera mi pokazywanie, że nic i nikt nie jest mnie w stanie dostkąć.

    Polubienie

    1. Heh, żeby się przypadkiem komuś przykro nie zrobiło że Tobie jest źle? Chyba tego samego mema widziałyśmy 🙂
      Wrażliwość to broń obosieczna. A spróbuj pokazać prawdę to jeszcze wyzwą od atencyjnych. Nie wygrasz.

      Polubienie

      1. Heh, żeby się przypadkiem komuś przykro nie zrobiło że Tobie jest źle – nich chyba raczej, że nie umiem reagować na troskę i tę szczera i tę udawaną ani prosić o pomoc – driverek bądź silny

        Polubienie

      2. No to też. Ale to jest do nauczenia się, nawet jeśli wydaje się totalnie niezgodne z tym kim jesteś. Ludzie lubią ludzi którym mogą pomóc, dziwne ale działa. Ja się z filmów uczę reagowania bo też ni cholery nie umiem :/

        Polubienie

  2. O bogowie, bo smoltoki są najgorsze. Czasem je uskuteczniane, bo mam lenia i ich poziom jest wtedy tak werybardzo żenujący, że wstyd widać mniej więcej z ośmiu kilometrów, czasem są żenujące, bo partner smoltoka jest trudny, a czasem są żenujące, bo są jedyną możliwością prowadzenia słowa. Ale nie lubię. Nie umiem. Nie potrzebuję.

    Polubienie

      1. Wybór między dżumą a cholerą. Wszystko zawsze zależy od sytuacji, to jest oczywiste, a ja popełnię bardzo głupi błąd i zapytam o średnią czegoś, czego się nie powinno uśredniać 😛 procentowo bardziej tak czy bardziej nie?

        Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s