Płaczę.
Ale nie tak normalnie jak zwykle.
Nawet mnie nie trzęsie.
Po prostu nie mam na to siły.
Leżę zupełnie bez ruchu.
I za cholerę nie rozumiem o co chodzi. Robię to co lubię, jestem tam gdzie chciałam, no żyć nie umierać.
I co?
I jest mi tak strasznie, obezwładniająco smutno. Myślałam że to z powodu pewnej sprawy, bajeczki się skończyły i teraz będzie trzeba się zmierzyć z rzeczywistością, ale wiem że to nie o to chodzi.
Wiem że nie o to, ale o co – tego nie wiem.
Najprostsze wyjaśnienie byłoby takie że jestem przemęczona.
Oh really?
Tak strasznie bardzo mi smutno. Jestem tak oderwana od własnych uczuć i emocji że wiem że mi smutno tylko z powodu łez.
Czy mi na pewno kurwa o to chodziło?
to pełnia? ja wczoraj zupełnie bez przyczyny ryczałam na serialu the crown…
bedzie dobrze, swieta ida, media bombarduja sztuczna szczesliwoscia, kończy sie rok, jest ciemno i zimno…
juz za chwile będzie wiosna, wyjdzie slońce, podniesiesz się jeszcze ten jeden raz?
PolubieniePolubienie
Ja się nie muszę podnosić bo moje leżenie wynika ze zmęczenia robieniem tego co lubię. A że doprowadziłam się tym do tego że ledwo stoję na nogach no już insza inszość.
PolubieniePolubienie