Być może jestem po prostu przemęczona. Może. Nie wiem jeszcze, będę się zastanawiać jak będzie na zastanawianie czas. Na razie czasu nie ma. Ale że do pisania nie muszę się zastanawiać (słowa wypływają z reguły same, czasami wręcz wymaga to o wiele mniej wysiłku niż po prostu siedzenie i patrzenie w ścianę), to właśnie to przyszło mi do głowy.
Co się stało?
Trochę sama jestem sobie winna. Chyba nawet trochę bardzo. Jak się żyje z rozmytymi ideałami w głowie, to trochę łatwiej zaakceptować, że nie wszystko jest dokładnie w punkt tak, jak być powinno. Może być lepiej albo gorzej, ale generalnie w dobrym kierunku. Ale ideały to wciąż ideały. W zderzeniu z rzeczywistością rzadko mają szanse. Tak tak, wiem, że zmienianie świata trzeba zacząć od siebie. Wiem to od tak dawna, że zaczęłam dawno. Fajnie fajnie, zasadniczo tylko w tej filozoficznej gadce o zmienianiu siebie ktoś zapomniał chyba wspomnieć, że gdzieś jest k*** granica. Taki drobny szczegół. Tam szczegóły. Całościowy obraz się liczy.
Tylko że nie.
Na tym właśnie polega problem. Tak się zastanawiam od paru miesięcy, gdzie jest właściwie moja granica. Gdzie jest granica tego chcenia. To już było niepokojące, bo mi się autentycznie ciągle chciało. Nie dało się tego nijak zatrzymać. A jak już myślałam, że znalazłam, to się następnego dnia okazywało, że kicha, nie dzisiaj. Kocham swoje uzależnienie od dopaminy. Serio kocham (albo sobie wmawiam). A najsilniejszego kopa zawsze dawało mi rozwiązywanie zagadek. Co więc kwa kotek robił… w uzależnianiu się od czegoś granicy może (złudnie) w ogóle nie być. Jeszcze tydzień temu się zastanawiałam, gdzie ona u mnie jest. Po takim czasie zaczęłam myśleć, że może naprawdę nie ma.
HAHAHAHHAHAHAHAHHAHAHAHaaaaaaa.
Oczywiście że jest XD o naiwna kobieto, serio przyszło ci do łba, że jesteś niezniszczalnym, niereformowalnym cyborgiem? Chce mi się śmiać z samej siebie, tak bardzo, że wyszłabym na balkon i ryczała ze śmiechu na kafelkach, ale chyba jednak nie będę ludzi wkurzać o tej porze, poza tym E. by mnie zabiła (albo wezwała smutnych panów z wiadomego miejsca, w sumie wychodzi na to samo).
No więc tak, należy zacząć od siebie, ale trzeba się liczyć z tym, że otoczenie będzie stawiać opór. Czasami tak gigantyczny, że w pewnym momencie trzeba po prostu przestać. O tym ten filozof już nie powiedział. Dlatego tak mnie wkurzają te wszystkie pseudomądre jednozdaniowe sentencje. Fajnie się je powtarza, brzmią świetnie, tylko kurde diabli wiedzą kiedy którą stosować. A że często sobie zupełnie przeczą, to jak użyjesz złej, to jeszcze będą pretensje, że nie o to chodziło.
W takim razie skąd ja mam wiedzieć o co chodziło??? Od stycznia chodzi mi po głowie niejasne przeczucie, bardziej cienka nitka połączenia z czymś większym niż jestem w stanie ogarnąć, że nie ma prostej instrukcji do świata. Po prostu nie ma. Mamy tylko skrawki diabolicznie skomplikowanej funkcji, tak skomplikowanej, że ustalenie jakichkolwiek bardziej ogólnych parametrów graniczy z cudem (albo właściwie jest zupełnie niewykonalne). A i te skrawki pasują tylko pod pewnymi warunkami. Na przykład pod takim warunkiem, że metoda, którą zostały uzyskane, jest rzeczywiście właściwa, ma sens.
Przyglądałam się idei inteligentnego projektu i co chwila brało mnie na lekko histeryczny śmiech. Dobrze że siedziałam sama. Nie mam pojęcia, co za inteligencję ludzie mieli na myśli, ale wiem, że brali pod uwagę tylko przypadki, w których „wyszło”. Czyli zadziałało, bo one przeżyły, więc dały się obserwować. Cała reszta „niewypałów” nie przeżyła (bo nie miała jak), i jak się weźmie pod uwagę prawdopodobną liczbę „błędnych” prób, to ten projekt już się taki inteligentny wcale nie wydaje. Zróbmy dziesięć królików, sprawdźmy który przeżyje. Skąd mi to przyszło do głowy? Bo obserwowałam dzisiaj przez dwadzieścia minut szerszenia, który wpadł przez uchylone okno do kuchni. Rozważałam różne opcje pozbycia się intruza, bo mam uczulenie po matce na takie cuda. Czyli złapanie w miskę, trzepnięcie miotłą, gazetą, albo butem, popsikanie płynem do szyb (przy okazji umyję okno), wodą, kawą, otworzenie okna szerzej… parę razy podchodziłam i odchodziłam. Szerszeń nie wydawał się zainteresowany moją obecnością. Chciał się po prostu wydostać. Przyglądałam się powolnej ewolucji jego wysiłków w tym kierunku. Bardzo powolnej. Ale patrząc jak kombinuje, zrozumiałam, że mogę dziada zostawić w spokoju, prędzej czy później poradzi sobie sam. Wobec czego zamknęłam drzwi (żeby przypadkiem nie zechciał do mnie przylecieć) i poszłam spokojnie czytać dalej. I… godzinę później go już nie było. Czyli sobie poradził. Skutecznie. Natomiast zajęło mu to około 1,5 godziny błędnych podejść. A (podejrzewam) 5 sekund tego, które mu się udało. Sztuczna inteligencja uczy się w podobny sposób. Od cholery generacji stworzeń będzie robiło totalnie bezsensowne rzeczy (bawi mnie obserwowanie tego, lepsze niż akwarium), ale tej jednej się uda. Jednej. Na tysiąc. A to symulacje natury. To ma być inteligencja? To chyba jakoś inaczej ją definiujemy w takim razie.
Wracając do głównego wątku…
Okazuje się, że chyba znalazłam swoją granicę „chcenia”. Gdzie? W zabiciu moich rozmytych ideałów. Dopiero to się okazało skuteczne. Mam dziwne i sprzeczne uczucia w związku z tym. Ale nie bardzo wiem co myśleć.
Bo niestety, siebie mogę zmieniać ile chcę, robię to zresztą często, ale tym, co ostatecznie mnie pokonało, są inni ludzie.
Jak?
Nie wszystko da się zrobić w pojedynkę. O tym wiedziałam. Więc skierowałam się w miejsce, w którym (wydawało mi się) znajdują się ludzie, którym się będzie chciało. I nie będę musiała sama. Ach, cudowna, gorzka naiwności… tej cechy, naiwności, zdecydowanie nie można mi odmówić. Jest wręcz jedną z moich cech koronnych, aczkolwiek wolę o niej myśleć jak o silnej wierze w to, że się da, że można, że warto, k**wa, COKOLWIEK no, jakikolwiek powód! Akurat stwierdzenie, że nadzieja umiera ostatnia, jest całkiem prawdziwe.
No więc tak. Tak długo jak mogłam, próbowałam, ale nie jestem jednak niezniszczalna. Nie jestem cyborgiem. Nie wszystko mogę zrobić sama. Siebie zmieniłam. Tak jak chciałam. Na innych nic nie poradzę. Najlepsze jest to, że ja świetnie o tym wiedziałam. To było w jednym z tych mądrych cytatów. Nawet nie w jednym. W całkiem wielu. Wydawało mi się, że to akceptuję. Ale chyba jednak nie akceptowałam.
I teraz siedzę, nie wiem do końca co to jest za uczucie, co siedzi ze mną, nie mam pojęcia co mam myśleć… ale wiem jedno: moje idealistyczne podejście do życia rozpada się na moich oczach. Jeszcze pięć minut temu sądziłam, że to fatalnie. Że teraz już będę zgorzkniałą i wredną egoistką. Ale… to nie jest moje. Ja tak po prostu nie umiem. Mnie autentycznie cieszy głupi dmuchawiec w trawie. Jeśli tylko dam sobie pozwolenie, żeby wyjść z domu, usiąść na trawniku i pogapić się w chmury, będę absolutnie szczęśliwa. Tak sobie ustawiłam swoją głowę. To jest moje dzieło że tak jest. Tylko muszę sobie na to pozwolić. Więc może to wcale nie jest złe, że to się rozpada, chociaż sama sobie to zbudowałam. O tym się dopiero przekonam, jak zobaczę, co zostanie. Więc tak, te studia powoli zabiły mój idealizm. To nie jest to, czego oczekiwałam. Ale wcale nie jestem pewna, czy to jest zły efekt. Mam dziwne przeczucie, że wcale nie. Że dokładnie tak to powinno się było rozegrać. Ale na ten moment niczego nie jestem pewna.
Trochę jest we mnie żalu. Trochę zaskoczenia. Trochę tego nie przewidziałam. Trochę ciekawości. Trochę ulgi. Trochę różnych innych emocji.
Ale najbardziej dominuje efekt „aha”. Aha. Aha. Zawsze myślałam, że ludzie tacy są bo tak chcą. Teraz myślę, że są tacy, bo nie bardzo da się inaczej przeżyć i nie zwariować. To już ciężko mieć do nich pretensje. Wiele rzeczy jest zupełnie jasnych. Inne natomiast się zupełnie ciemne zrobiły. Jak zwykle. Znalazłam odpowiedź na jedno pytanie, wygenerowałam dziesięć nowych pytań.
Jestem zielona w absolutnie nieskończonej ilości kwestii.
Jak wszyscy.
Ona nie pozwoli Ci odejść.
PolubieniePolubienie
Nie mam takich planów 🙂 zresztą żyjemy w wolnym kraju (jeszcze), a ja jestem wolnym człowiekiem (jeszcze), więc będę chciała to se pójdę :p problem w tym że mimo wszystko pod względem spełniania moich potrzeb nadal wygrywa to miejsce, w innych mogłoby być mniej różowo.
PolubieniePolubienie
Nie wiem, o kim myślisz, gdy piszę „Ona”, ale i tak Ci nie pozwoli 😉
PolubieniePolubienie
O swojej głowie. Postanowiłam traktować to co w niej mam jako drugą osobę, od razu łatwiej się dyskutuje 😀
PolubieniePolubienie
A ja urządzacie burzę mózgów?
PolubieniePolubienie