Co mi polecił Netflix: Osmosis

Z zaskoczeniem stwierdzam, że algorytm wie o mnie o wiele więcej niż bym chciała.

Serial jest ciekawy, nie będę spojlerować akcji, ale zapadło mi w pamięć jedno pytanie, związane też z tym czym zajmuję się pośrednio na co dzień.

Co jeśli ludzie nie mogą znieść tkwienia w stanie wiecznego szczęścia?

Zastanawiałam się nad tym wcześniej. Pozornie to mocno filozoficzne pytanie, zahaczające o tego jak sobie szczęście zdefiniujemy, więc subiektywne. Ale powiedzmy, że wyrzucimy wszystkie emocjonalne definicje i stwierdzimy, że szczęście to po prostu satysfakcja z własnego życia, z tego co z nim robię. Co jeśli ludzie wcale nie są przystosowani do radzenia sobie z ciągłym przebywaniem w tym stanie? Co jeśli ciągłe zwiększanie sobie „ilości” odczuwanej satysfakcji (z jakiegokolwiek powodu) jest jak zwiększanie dawki narkotyku u uzależnionego? Mniej więcej wiadomo dokąd to prowadzi.

Wydaje mi się (i jest to wyłącznie moja osobista opinia), że mimo wszystko musi istnieć jakiś dołek żebyśmy dostrzegli, że jesteśmy na górze. I jedynym sposobem zrozumienia co ten „dołek” znaczy jest znalezienie się w nim. Co jeśli liczy się różnica? Dla kogoś urodzonego w innym miejscu, w innej rodzinie, w innych warunkach, to samo co mi się udało, to byłoby za mało. Albo i nie, w zależności od…

Oczekiwania. Tak to się nazywa, czyż nie?

Można do tego podejść na dwa sposoby. Ucz się strzelać z łuku tak długo aż zaczniesz trafiać w to, w co celujesz, albo strzelaj, a potem stwierdzaj, że celem było to, w co trafiłeś. No i fajnie, tyle że to jest fałszywa analogia. Fałszywa dlatego, że cele życiowe nijak się mają do tych, do których się strzela z łuku. Łatwo jest sobie wyobrazić takie analogie, pozornie upraszczające rzeczywistość do punktu, w którym od analizowania jej przestaje wreszcie boleć głowa. Łatwo dać się porwać wnioskom z nich płynącym. Jak te setki (osobiście dla mnie zabawnych) sloganów płynących z potopu różnej maści trenerów, kołczów, doradców i diabli wie czego co ciągle pojawia się na moim fejsbukowym feedzie. Dobra, ja wiem że ja się tym interesuję, interesuję bo chcę, ale jak dziesiąty raz widzę cudowną metodę „wzięcia się za siebie i swoje życie” opakowaną w kolejne modne słowo (tudzież słów kilka… albo kilkanaście) i „autorską” metodę „eksperta” od naprawiania… no właśnie, to też ciekawe, bo w sumie nie bardzo wiadomo co oni naprawiają. Niby rozwój osobisty. Ale co konkretnego będziesz potem umieć to nieszczególnie potrafią powiedzieć. Bo że nagle stanie się cud i wszystko się zmieni od zapłacenia jedyne 99,99 za kurs online, którym jest godzinne nagranie „kołcza” mówiącego do obiektywu w smartfonie z własnego (niepościelonego) łóżka, żebyś uwierzył w siebie, wstał i zaczął robić (tak, shame on me, zdarzyło mi się na to nabrać kilka lat temu), to ja jednak poważnie wątpię (chociaż nie wiem, może komuś coś to kiedyś dało). No ale nieistotne. Analogia jest fałszywa dlatego, że cel dla łuku widać. Jest materialny. Można dotknąć, pomiziać, przytulić się (jak ktoś lubi), a potem bezlitośnie zranić. Strzałą oczywiście (jak ktoś woli emocjonalnie zranić tarczę, to też można, na przykład powiedzieć jej że się jej nie kocha, aczkolwiek obawiam się że tarcza raczej zimno to zignoruje). A cel życiowy? Matko, co ja bym dała żeby mieć chociaż mgliste pojęcie jak wygląda mój. One istnieją tylko w głowie. Niestety. A to oznacza, że będą tak ograniczone jak ograniczona jest nasza wyobraźnia. Czyli ja mogę marzyć o naprawieniu świata, a sąsiad może marzyć o basenie w ogródku. I spoko. Tylko co z tego wynika? Cóż, zarówno ja, jak i sąsiad, możemy strzelać z łuku do tej samej tarczy. I cel będzie dla nas obojga jasny i łatwy do zlokalizowania. Ale sąsiad raczej będzie miał problem z jasnością i zlokalizowaniem mojego celu życiowego. Ja w sumie też będę miała problem z basenem, bo do tego słowa pasuje zbyt wiele możliwych obiektów żeby móc sobie wyobrazić co on może mieć na myśli.

Więc… skąd ja mam wiedzieć czy twoje oczekiwania są podobne do moich? Nie wiem. Skąd wobec tego mam wiedzieć co da ci większą satysfakcję? I skąd mam wiedzieć, że więcej satysfakcji to jest na pewno to, czego w tej chwili potrzebujesz? A co, jak dając ci więcej satysfakcji tak naprawdę robię z ciebie ćpuna? Dobre pytania. Nie znam na nie odpowiedzi. Uważam natomiast, że niekoniecznie muszą być czysto filozoficzne.

Wydaje mi się, że to było zaprojektowane jako cykl. Góra-dół-góra-dół. Skupienie-rozproszenie-skupienie-rozproszenie. Sen-czuwanie-sen-czuwanie. W różnych proporcjach. Nawet w uczeniu się muszą być przerwy, nie?

W sumie nawet nie musi chodzić tutaj o negatywne uczucia, czy negatywne stany, tylko raczej o te neutralne. Kiedy nie dzieje się po prostu nic. Podobno mózg nie lubi się nudzić. Mój zdecydowanie nie lubi, ale nie lubi też przeładowania. Jeśli jest po prostu, hmm, powiedzmy… nijak, to czy serio koniecznie coś z tym trzeba robić? Racja, przez dłuższy czas to mało zabawne, ale wydaje mi się, że mózg potrzebuje sobie czasem popracować na jałowym biegu. Zastanawia mnie czy to jest naprawdę aż takie straszne, czy tylko mi się wydaje, że jest?

Więc… nie jestem teraz szczęśliwa. Jestem zmęczona. Nic nie czuję. Jest pusto.

I dobrze mi z tym 🙂

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s