Siedziałam nad pewnym problemem od paru dni.
Ciągle od nowa.
Wydawało mi się, że tak naprawdę nie robię nic co przybliżałoby mnie do rozwiązania. Jedyne co było oczywiste, to że to jest jeden wielki chaos. Czułam się bardzo niepewnie. Co będzie jeśli nie uda mi się wymyślić rozwiązania. Co się stanie? Lekki stres. Że marnuję czas. Ale wiedziałam z poprzednich doświadczeń, że to nie tak działa.
Więc po prostu robiłam to co podpowiadała mi intuicja. Chodziłam od okna do okna, patrzyłam na bloki, odrywałam się mechanicznymi czynnościami typu pranie, a potem znowu wracałam. Sprawdziłam dwadzieścia różnych programów które mogłyby mi stworzyć coś na kształt wirtualnej mapy w 3D, przez którą można by przeprowadzić użytkownika interaktywnym tutorialem, albo przez którą mógłby przejść sam. Znalazłam kolejne narzędzie. Ciągle jednak nie byłam pewna czego szukam. W jednym z narzędzi, na które trafiłam, znalazłam opcję wgrania powiązań z excela, program miał sam stworzyć z tego sieć. Uznałam, że nie. Zrobię to ręcznie, ręczne dodawanie daje lepszy obraz, bo wizualnie widzę co się dzieje. I zostawiłam to otwarte, żeby było pierwszą rzeczą, którą zobaczę.
W międzyczasie zrobiłam wiele pozornie bezsensownych rzeczy. Przepisałam jedną z list na kartkę. Otwierałam różne książki i czytałam fragmenty na których skończyłam je czytać. Zmuś się do pracy, musisz, musisz siedzieć i kombinować, nawet na siłę, bo nic nie wymyślisz. Ale… to nie wychodziło. Po prostu zadanie było bardzo mocno niejasno zdefiniowane. Nie było jasno określonych kroków które należało wykonać żeby dostać wynik końcowy, bo gdyby były, to nie miotałabym się tak od jednego zajęcia do drugiego, od jednej książki do drugiej. Wyczuwałam jego sens bardzo wyraźnie, genialny pomysł, ale nie umiałam zdefiniować sposobu. Wyczuwałam też, że systematyczne siedzenie i myślenie tylko o tym nie doprowadzi mnie donikąd. Nie wiem jak, ale czułam, że te wszystkie bezsensowne działania skądinąd mają sens, tylko jeszcze go nie widzę.
I wczoraj wieczorem popatrzyłam jeszcze raz na wszystkie otwarte zakładki. I na książkę. Na stos książek.
Co się robi z bałaganem, którego różne elementy mają wspólną funkcję? Co JA robię z bałaganem, którego różne elementy mają wspólne funkcje? Jeśli mam dwa egzemplarze tej samej książki, stawiam je obok siebie. Robią dokładnie to samo. Znaczą to samo. Tak samo robię z różnymi wersjami i wydaniami tej samej książki. Na tym polega biblioteka.
Kilka godzin wcześniej ustawiałam książki kategoriami.
I nagle to zobaczyłam. Tak po prostu. Mam różne źródła informacji. Różne źródła informacji różnie nazywają te same zjawiska. Czego wobec tego potrzebuję?
Zgadza się. Biblioteki. A raczej relacyjnej bazy danych, biblioteka tylko wizualizuje sens.
Potrzebuję bazy z nazwami i informacjami na temat znaczenia nazw. A potem muszę połączyć nazwy z różnych miejsc na podstawie ich znaczenia, ale tylko jeśli opisują to samo (synonimy). Połączenia niestety muszą już zostać zrobione ręcznie, i to przez kogoś kto rozumie. Wstępnie mogę je zrobić sama, ale konieczna będzie weryfikacja. Jeśli będę miała synonimy połączone w grupy, pozostanie znaleźć logiczny sposób połączenia grup, czyli kryterium ich dzielenia na gałęzie. To już jest bardzo ogólny poziom. Wymaga innego rodzaju myślenia.
Nie mam zielonego pojęcia czy to co mi wczoraj wyskoczyło w postaci gotowego planu po tygodniu robienia pozornie bezsensownych rzeczy ma jakikolwiek sens. Z poziomu bazy relacyjnej da się zrobić o wiele więcej niż z poziomu chaosu. Uważam to za dobry punkt wyjścia.
Teraz trzeba tylko wykonać 😉
Kolejna przygoda z olśnieniami 😀