Układanki

Raz na jakiś czas lubię sobie robić podsumowania. W zasadzie mają dwie wspólne cechy: zawsze wydaje mi się, że miejsce w którym aktualnie jestem jest już szczytem moich osiągnięć i zawsze okazuje się, że się mylę. Muszę mieć czas na takie refleksje. W sumie dzięki nim wiem, że żyję. Muszę mieć z tym kontakt. Ale ostatnio nie mam na to czasu. Za dużo obowiązków i nerwów. A ja po prostu muszę móc usiąść i pogapić się w niebo. Albo w ścianę. Albo w sufit. W cokolwiek. Muszę umieć się oddalić od tu i teraz, i zdać sobie w pełni sprawę co się właściwe właśnie odwala z moim życiem. Nie jestem cholernym robotem.

I dzisiaj chyba jest dzień w którym udało mi się na tyle uspokoić wszystkie roztrzęsione chmury nad swoją głową, że mogę się od tego oddalić i popatrzeć. Co też właśnie czynię.

Ponownie mam to samo wrażenie co zawsze. Że dalej już się nie da. Lepiej nie będzie. Ten nie do końca uświadomiony strach, że gdzieś mam granicę i że w końcu do niej dotrę. I że to się stanie o wiele szybciej niż bym chciała. Dlatego boję się planować. Nie chcę się przyzwyczajać do tej myśli, wolę się nad tym nie zastanawiać. Bo co będzie kiedy się okaże, że jednak nie jestem ani taka mądra ani nie ogarniam życia na tyle, żeby dać sobie radę? Ciągle to nade mną wisi. I wątpię, że kiedyś przestanie.

I wiem, że znowu się pomylę.

Słyszeliście te rady? Te w stylu „żyj tak, jakby każdy kolejny dzień miał być tym ostatnim”? U mnie sobie bytują w kubełku z wielkim koślawym napisem „bzdury”. Musi być odpowiednio brzydki i koślawy, żeby przypadkiem nie zachciało mi się tam zaglądać. Bo wszystko, co w nim jest, kiedyś stanowiło dla mnie powód do obwiniania się o każdą możliwą porażkę. Bo skoro ja tak nie umiem, to znaczy, że jestem beznadziejna, nie umiem w życie i nic mi się już nigdy nie uda. Nieważne, że nie wiem skąd się „naumieć”. Chyba powinnam się była z tym urodzić. Albo coś. Wiadomo o co chodzi.

I jak tak sobie siedzę i myślę, to jest dość oczywiste, że tak właśnie sobie żyję. I nawet tego nie zauważyłam. Ale tak jest. Musi tak być, skoro praktycznie każdego dnia myślę (jeśli mam czas), że mogłabym już umrzeć i nie żałowałabym kolejnych dni. Po prostu się tego nie boję. Już nawet nie muszę się oglądać na całą tą poskręcaną i chorą drogę, jaką za sobą mam. Po prostu ciągle mam wrażenie że, z małymi przerwami na okazjonalne załamania nerwowe i ch*jowe dni, jest dobrze. Nawet lepiej. Jest świetnie. Kocham swoje życie 😀

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s