Byłam dzisiaj na wykładzie. Chodzę na wykłady z psychologii osobowości (bo tak chciałam, chociaż już wiem, że egzamin łatwy nie będzie). No więc te wykłady mnie zaskakują. Wyrosłam już z przekonania, że każdy powinien uczyć się psychologii, wyrosłam już również z przekonania, że ucząc się psychologii mogę pomagać ludziom, bo w sumie głównie na razie pomagam sobie, kwalifikacji do pomagania innym nie mam i jakiś czas temu zrozumiałam, że pomimo dużej wiedzy ciągle wiem zbyt mało (i to się nigdy nie zmieni jak znam swoją ciekawość) i jedyne co mogę zrobić, to trzymać się działań, jakie podjąłby normalny, życzliwy człowiek. I to wszystko, więcej nie mogę, chociaż wiem o wiele więcej niż mówię. Tak jakby wraz z tą wiedzą przyszła świadomość, że posługiwanie się nią to odpowiedzialność, i o ile na sobie samej eksperymenty robić mogę (teraz już bardzo udane!), o tyle na innych ludziach nie mogę, co wydaje mi się skądinąd zupełnie naturalnym przekonaniem. Ludzie to nie zabawki.
Ale ja nie o tym chciałam.
Profesor kończył dzisiaj na wykładzie podejście humanistyczne do psychologii osobowości, czyli podejście C. R. Rogersa. Odkryłam przy okazji, że jest ono bardzo bliskie mojemu własnemu podejściu do tego jak działa ludzka osobowość i w ogóle jak działają ludzie.
Otóż Rogers uważał, że człowiek nie może być sobą, jeśli jego doświadczenia nie są zgodne z jego Ja. A człowiek jest w pełni sobą, jeśli ma określone właściwości: otwartość na doświadczenia, brak nastawienia obronnego, jasna i dokładna świadomość, bezwarunkowe poczucie własnej wartości i harmonijne relacje z innymi ludźmi.
Jak to się ma do mnie?
Bardzo prosto. Moja rodzina była pod tym względem dysfunkcyjna. Dominowała w niej akceptacja warunkowa, a jako dziecko lękliwe i nie umiejące radzić sobie z krytyką, nie umiałam sobie poradzić z tym, jak wychowywał mnie mój ojciec. Na czym polega akceptacja warunkowa? Na tym, że rodzice szanują cię i kochają, odnoszą się ze zrozumieniem i miłością tylko jeśli spełniasz ich oczekiwania. Jeśli ich nie spełniasz, karzą cię i traktują nie jak człowieka, ale jak coś gorszego, może jeszcze nie jak zwierzaka, ale coś pomiędzy. Występuje przewaga kar nad nagrodami, nie wolno popełniać błędów, bo jest się za to karanym, niezależnie od tego, czy były one umyślne czy nie. Jest to autorytarny styl wychowywania.
W opozycji mamy akceptację bezwarunkową, w której rodzice akceptują, kochają i szanują swoje dziecko niezależnie od tego co ono zrobi i jaki błąd popełni. Nie, nie jest to to samo, co bezstresowe wychowanie, w którym rodzice w ogóle nie reagują na przewinienia dziecka. Chodzi o to, że rodzice reagują kiedy dziecko zrobi coś złego, okazują mu, że są na nie źli, ale nie przestają go za to szanować, nie pomiatają nim i nie mówią, że nie będą go kochać za to, że popełnia błędy. Umożliwia to człowiekowi prawidłowy rozwój.
Oczywiście jest to tylko jedna z teorii i patrzy na sprawę z dość wąskiego (tak mi się wydaje) punktu widzenia. Ale ta teoria mówi również, że jeśli rodzice przejawiają wobec dziecka głównie akceptację warunkową, dziecko staje się niepewne i ma problemy z samooceną – co stało się dokładnie w moim przypadku. Moja samoocena leżała. Dosłownie leżała. Na poziomie zero, a przy dobrych wiatrach na poziomach minus. Bałam się popełnić JAKIEGOKOLWIEK błędu. Co koniec końców doprowadziło do tego, że w szkole nigdy się sama nie zgłaszałam, bo bałam się, że moja odpowiedź nie jest właściwa i wszyscy będą się ze mnie śmiali (czyli: nie będą mnie akceptowali). Do końca gimnazjum i przez większość liceum nigdy nie odpowiadałam przy tablicy. Nie znaczy to że nigdy przy niej nie stałam. Stałam. Ale nie byłam w stanie wydobyć z siebie ani słowa. I nie wynikało to ze złośliwości, tylko ze strachu.
A dziś… Dziś rozumiem, po długim czasie terapii i samodzielnych perypetiach z psychologią, że nie wszyscy muszą mnie akceptować. Moje poczucie własnej wartości nie opiera się na zdaniu innych. Opiera się na wewnętrznym przekonaniu, że nie jestem gorsza od innych. Nie czuję się również lepsza. Jestem taka jak inni i dobrze mi z tym. Moje problemy nie są mniej ważne, myśli nie są głupsze, odpowiedzi nie są nieodpowiednie, a zachowanie nie jest dziwaczne (choć czasem jest zupełnie celowo – tak już mam, ale sądzę, że każdy ma jakieś swoje dziwactwa, które zwyczajnie lubi).
Zapoznanie się z teorią humanistyczną pozwoliło mi dołożyć kolejny element układanki, jaką jest geneza moich zaburzeń osobowości, które tak długo rozwalały mi życie. Zadziwia mnie ciągle to, że wiedza o tym co się skąd wzięło rzeczywiście mi pomaga. W czym? W układaniu sobie ram tego, co powinnam korygować i co rzeczywiście powinnam ruszać, a czego nie ruszę, bo nie jest to część zmienna. Na przykład wiem, że tego, że wolę książki niż imprezy – nie zmienię. I nie to, że bym chciała. Absolutnie nie chcę! Ale teraz rozumiem, że nie jestem chora. Jestem normalna. Tyle, że na swój sposób. I wielu ludzi też tak ma.
Nie muszę na siłę chodzić na imprezy tylko dlatego, że ludzie w moim wieku ponoć to lubią. Być może. Ale na pewno nie wszyscy. A ci, co nie lubią, na pewno są zupełnie normalni. I tego się nie leczy, jakby ekstrawertyczna część społeczeństwa sobie tego może życzyła 😉
Polecam książki Rogersa: O stawaniu się sobą i Sposób bycia.
Polecam również książkę Susan Cain: Ciszej proszę…
To tyle na dziś 😉
Ciekawy wpis. Przez pewien czas marzyłam o tym, by być psychologiem, bo ludzie, z którymi rozmawiałam po pijaku, twierdzili, że świetnie bym się nadawała :,) Jednak rozmowa po pijaku a branie odpowiedzialności za czyjeś życie emocjonalne, to dwie różne sprawy i twój post mi o tym przypomniał 🙂 Psychologia jest naprawdę interesująca, trzymam za Ciebie i Twoje ECTSy kciuki. I nie przejmuj się komentarzami internautów, którzy najwyraźniej mają problem z samooceną (zdecydowanie ją zawyżają, skoro czują się na siłach a w zasadzie nawet chyba w obowiązku? krytykować innych.)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję za miły komentarz 🙂 po całym dniu zajęć i dołujących zajęciach z psychomanipulacji szczerze się cieszę, że mogę przeczytać takie słowa 🙂 a to, że ludzie sugerują Ci, że do czegoś się nadajesz, to jest dobry początek na rozważenie, czy nie chcesz się tym na serio zająć. Grzebanie w emocjach i psychice ludzkiej to bardzo odpowiedzialne zajęcie, ale w sumie to jakie zajęcie nie jest odpowiedzialne? Moim zdaniem różne zawody różnią się tylko poziomem tej odpowiedzialności, ale każdy jakiejś wymaga mimo wszystko. Miałam kiedyś ciągotki do analizowania zachowania innych i zdawania im z tego relacji, ale im więcej wiem na ten temat, tym lepiej rozumiem, jak dużo mi jeszcze brakuje. A używanie wiedzy psychologicznej daje niejako przewagę nad kimś kto jej nie ma, i moim zdaniem z szacunku do innych ludzi pewnych metod się stosować nie powinno. Zauważyłam, że moja wiedza aktualnie już dała mi przewagę nad moją rodziną. Niedawno pierwszy raz w życiu wygrałam typowy rodzinny spór przy imprezie 🙂 tyle lat byłam wręcz miażdżona, że to wydarzenie urosło w mojej głowie do rangi zdobycia księżyca.
pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję 🙂
PolubieniePolubienie
Ten wpis lepszy o wiele od tego, który wcześniej skomentowałam, konkretniejszy i o wiele ciekawszy. Z tym, że potwierdzał moje przypuszczenia.
Heh druga sprawa to Ty. Z doświadczenia wiem, że człowiek działa troszkę jak maszyna pod tym względem, że jest jak maszyna, którą się programuje na zaś. Może Cię programować środowisko, np . poprzez wychowanie, czy opinie innych i możesz się programować sama poprzez dwa instrumenty: światopogląd i tzw. nastawienie. I są dwa odpowiednie nurty w terapiach i w psychologi, które albo skupiają się na niszczeniu tych destrukcyjnych wpływów z zewnątrz (mam na myśli te opinie i odebrane wychowanie) albo z wewnątrz. Możesz budować siebie lub siebie bronić. I to jaka taktykę obierzesz powinno zależeć od tego, co jest największym dla Ciebie zagrożeniem. W tej chwili Twoim zagrożeniem jest możliwość izolacji emocjonalej i społecznej. Takimi zachowaniami jak uczęszczanie na wykładu psychologiczne, by samej sobie pomóc sugerujesz tylko SAMEJ SOBIE ze jest z Tobą problem i że sama przed sobą musisz się bronić (programujesz sie napedzona strachem przed powtorzeniem błędu z przeszłości)
Najlepszą techniką do obrania na tym etapie jest podwójna strategia (budowanie siebie i obrona jednocześnie ale w takim samym stopniu), zmiana wartości i priorytetów tak by otworzyć się na ludzi i na nowe doświadczenie (byś odczuła na różne sposoby że jesteś tak jakby nową osobą która nie musi się bać i byś programowała się w ten sposób). Siebie postaw teraz… Na ostatnim miejscu byś była skupiona na rzeczach innych niż własne zranienia i emocje, by mieć dystans do siebie.
PolubieniePolubienie
Lubię punkty. Więc znowu odniosę się w punktach.
1. Nie znam przypuszczeń, więc nie oceniam.
2. To, że coś wiesz z doświadczenia, nie znaczy, że inni mają takie samo doświadczenie. W badaniach naukowych tzw. dowody anegdotyczne nie są uznawane.
3. Świat nie jest czarno-biały. A terapie nie mają tylko dwóch nurtów. Nie każda terapia jest odpowiednia dla każdej osoby i każdego problemu. Nie każda osoba jest na tyle „światowa”, że w ogóle ma pojęcie o terapii, albo o tym, że terapia nie jest tylko i wyłącznie dla ciężkich przypadków chorób psychicznych.
4. Sądzę, że jednak sama lepiej wiem, co jest dla mnie zagrożeniem. Moja terapeutka też tak sądzi.
5. Chodzę na ten wykład bo mnie to interesuje z punktu widzenia osobistego, ale nie jest to jedyny powód. ECTSów nikt za darmo nie daje jednak, a uzbierać trzeba.
6. Ja nie sugeruję, że mam problem XD cóż za pomysł! Ja go rzeczywiście miałam, i częściowo nadal mam 😀 teraz próbuję go zrozumieć.
7. Oczywiście, że boję się błędów. Tak byłam wychowywana. Stopniowo jednak ten strach jest coraz mniejszy i mniejszy. Niestety nie istnieje magiczny przycisk, który pozwala „po prostu” naprawić człowieka. To trwa. Czasem wiele lat.
8. Nie ma jednej, najlepszej strategii. Każdy, kto tak twierdzi, albo nigdy nie miał z tym problemów, albo uważa, że jeśli on tak ma, to inni też tak mają, co nie jest prawdą.
9. Ciekawią mnie odniesienia do programowania – naprawdę uważasz, że człowieka da się zaprogramować? Że wystarczy wgrać mu odpowiedni program i człowiek będzie działał? Toż to jest cudowny świat! Bez problemów i zmartwień! Wszyscy możemy się naprawić jedną drobną zmianą! Oh wait…
10. Żeby móc się zająć innymi, trzeba najpierw zająć się sobą. Przez wiele lat byłam przekonana, że jak się zwrócę na innych, to będzie lepiej. Okazało się, że nie będzie. Bo jak się nie ma szacunku do samego siebie, to ciężko mieć go do innych. Zranienia i emocje nie giną, jak się o nich nie myśli. Potrafią wyskoczyć nagle wiele lat później. Inna sprawa, że zwracanie się na innych mocno zależy od środowiska – w sprzyjającym zmieni człowieka, w niesprzyjającym – po prostu go zatłucze.
A poza tym nie czuję się w obowiązku stosować się do czyichś pomysłów na moje życie i terapię 🙂 powodzenia w naprawianiu ludzi komentarzami w internecie 😉 polecam jednak iść i robić to w prawdziwym życiu. Nie wszyscy ludzie gryzą 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba