Większość swojego życia spędziłam zachowując się trochę jak dziecko autystyczne – nie rozumiałam emocji innych ludzi. Nie, nie mam autyzmu. Wynikało to zapewne z zupełnie odwrotnego problemu – a mianowicie… z przeczulenia.
Byłam bardzo, ale to bardzo wyczulona na emocje innych dzieci. Tak bardzo i tak mocno to na mnie wpływało, że odczuwałam z tego powodu nie tylko silny lęk ale i niechęć do innych dzieci. Prawdopodobnie to był właśnie powód, dla którego wolałam być sama. Bo kiedy byłam sama, to nie docierały do mnie cudze emocje, miałam wobec tego spokój i nie musiałam się denerwować. Podejrzewam, że z tego powodu bardzo szybko zaczęłam się izolować. To nie było zaburzenie. To była forma obrony przed czymś dokładnie przeciwnym do tego co robiłam przez większość swojego życia.
Nie byłam odludkiem bo nie lubię ludzi. Izolowałam się celowo, bo nie umiałam się bronić.
Dzisiaj też nie umiem, umiem natomiast coś innego. Nauczyłam się (właściwie się ciągle uczę) odróżniać cudze emocje od swoich własnych. Między mną a innymi ludźmi nie ma już muru który kiedyś zbudowałam i którego broniłam pazurami.
Lubię ludzi.
To, czego nie lubię, to nadmierna styczność z ich emocjami, zwłaszcza tymi negatywnymi. Mam taką ciekawą naturalną umiejętność, że umiem odczytać prawdziwe intencje piszącego/mówiącego. Wynika ona po części z inteligencji, wiedzy, intuicji i paru innych rzeczy. A to znaczy, że jak ktoś do mnie pisze, że potrzebuje czegoś na egzamin, to ja od razu wiem, że, na przykład, prawdziwy przekaz tej informacji jest zupełnie inny. Osoby, które chcą się czegoś dowiedzieć, nie zapytają o to co będzie na egzaminie. Najczęściej więc nie chodzi o książki czy coś takiego, tylko jest to oczekiwanie, że podasz im bezpośrednio jakiś magiczny sposób na skrócenie czasu poświęconego na naukę do kilku godzin. Czyli wykonasz za nich robotę nauczenia się. (Na szczęście nie natknęłam się jeszcze na przypadki proponujące napisanie egzaminu za nich.*)
Co z tego wynika? Ano to, dla mnie informacja bardzo ważna, że ludzie oczekują często czegoś zupełnie innego, niż piszą. I co więcej, że umiem się dowiedzieć czego oczekują niezależnie od (najczęściej niezbyt dokładnych) prób zamaskowania. Że niby chcę wiedzy, ale tak naprawdę chcę mieć zaliczenie i się przy tym nie narobić. Problem jest taki, że jeśli coś rzeczywiście wiem, to najczęściej wynika to po prostu z faktu, że się nauczyłam.
Z informacjami uzyskanymi dzięki intuicji można zrobić trzy rzeczy: zignorować, odpowiedzieć częściowo na ukryte informacje a częściowo na podane bezpośrednio, albo odpowiedzieć w całości tylko na nie, a nie na ten bezpośredni przekaz.
Na przekazach niebezpośrednich, a raczej płynących z nich niejawnych wnioskach, których trzeba się domyślić, opiera się cała sztuka dyplomacji. I wtedy wyciągnięcie właściwych wniosków jest możliwe tylko dzięki rozległej wiedzy. Bardzo się to przydaje. Ze mnie dyplomata jednak żaden, bo dopiero się uczę jak to działa.
No więc tak. Załóżmy, że je zignoruję. Mogę. Czemu nie. Ale wtedy cała masa rzeczy będzie mnie zdumiewać i zaskakiwać. Spędziłam tak większość życia. Stale zaskoczona tym, co robią ludzie. A raczej „oficjalnie” zaskoczona, bo tak naprawdę wewnętrznie nieszczególnie mnie to dziwiło. Po prostu nie miałam odwagi spróbować funkcjonować w świecie, którego logika mi zupełnie nie odpowiadała (żeby nie było – nie odpowiada mi do dzisiaj – wolę bezpośredniość, zużywa zdecydowanie mniej mojego czasu i energii).
Z opcją numer dwa jest pewien problem, bo wychodzi groch z kapustą. Bo z jednej strony próbuję zareagować na informacje nie podane wprost, których nie jestem do końca pewna, a z drugiej strony na bezpośrednią prośbę. I wtedy moje zachowanie wygląda dość dziwacznie, bo z jednej strony nie chce zrobić niczego, co osoba z którą rozmawiam uznałaby za nieodpowiednie (lub nawet obraźliwe) – czyli nie chcę jej urazić – a z drugiej strony chcę uwzględnić informacje, których mi bezpośrednio nie przekazała, ale które po prostu wyczułam. Odpowiadanie na bezpośredni komunikat jest najbardziej logiczne, ale przekazy niebezpośrednie najtrudniej intepretować i… oczywiście wystepują najczęściej. Jak łatwo się domyślić, jestem na etapie eksperymentowania z tą opcją.
Na opcję trzecią chyba jeszcze za wcześnie. Nie ufam swojej intuicji i odczytywaniu sytuacji na tyle, żeby opierać się w całości na przeczuciu, a informacji bezpośrednich używać tylko w razie konieczności. Wymaga to ćwiczeń i to długich. Taka reakcja jednak prawdopodobnie odpowiadałaby na czyjeś potrzeby najlepiej.
Czytanie między wierszami rodzi dość duże ryzyko złego zinterpretowania tego, co się odczytuje. Bardzo trudno będzie wyjaśnić komuś swoje zachowanie mówiąc „tak czułem, więc tak zrobiłem”, bo świat preferuje opieranie się na twardych faktach zamiast na przeczuciach (absolutnie słusznie!). Przeczucia zależą od doświadczeń intepretatora, fakty – nie. Dlatego fakty są lepsze.
Chaos. Próbuję zrozumieć kilka rzeczy na raz, dlatego jest chaos 😉
* Edit: jednak się natknęłam… tylko później. Czasami wystarczy poczekać.