Bo tu nie chodzi o pieniądze

Mam taki zwyczaj, którego od dawna próbuję się pozbyć, czasami wychodzi lepiej, a czasami gorzej.

A jest to czytanie komentarzy pod artykułami. Jakichkolwiek komentarzy, pod jakimikolwiek artykułami. I wcale nie chodzi o to, że nie obchodzi mnie co ludzie myślą naprawdę, czy kto ma rację. Próbuję się tego zwyczaju pozbyć bo jeśli tego nie zrobię, pozostaje mi do wyboru niewiele wyjść:

  1. Łykać tabletki uspokajające garściami, bo mam takiego pecha, że psychicznie nie jestem w ogóle odporna na nienawiść i negatywne emocje, a robią mi one fizyczną krzywdę jeśli jest ich za dużo.
  2. Wyłączyć jakąkolwiek empatię i wczuwanie się w emocje i sytuację innych ludzi, bo wtedy nie będzie mnie obchodziło to, co czytam.
  3. Czytać wyłącznie po jednym komentarzu i natychmiast przestawać (trochę bez sensu).
  4. Unikać czytania artykułów w ogóle, albo czytać tylko takie o pogodzie.

Mam dość delikatną psychikę, a dzięki temu, że naprawiona ona została przy pomocy terapii, okazało się, że umiem zbierać emocje z otoczenia. Tak jakby pochłaniam negatywną energię.

Kiedyś mnie moje otoczenie nie obchodziło, obchodziło mnie wyłącznie własne ja. Ale problemy z moim ja w dużej mierze się skończyły, naturalnie więc przeszłam do zajmowania się otoczeniem. I to właśnie otoczenie, to konkretne, dzisiaj, powoduje, że bolą mnie nieprzyjemnie różne części ciała. Na przykład ramię, albo brzuch. I nie mogę nic na to poradzić. Nie pomoże mi na to żadna tabletka przeciwbólowa (chyba że uspokajająca), bo ten ból bierze się z nerwów i negatywnych emocji. Logicznie więc powinnam unikać nerwów i negatywnych emocji.

Logicznie, prawda? Problem jest taki, że się nie da. Mogę tylko próbować to minimalizować, ale w ostatnich dniach, pomimo WOŚP i całego dobra, które z niej wynika, poziom złych, okropnych emocji i nienawiści jest tak duży, że nie daję rady się obronić, wobec czego chodzę z ustawicznie bolącym czymś pod obojczykiem (nie wiem co to mnie boli, ale boli wkurzająco i zawsze kiedy się dużo denerwuję, co pozwala mi sądzić, że ma to związek z nerwami właśnie).

Co to ma wspólnego z komentarzami? Ano to, że czasami na problemy z jakimś zjawiskiem pomaga mi zrozumienie go. Postanowiłam więc wczoraj zagłębić się komentarze pod jakimś artykułem dotyczącym pana Owsiaka (dużo ich, bo i Owsiak na czasie). Coś w rodzaju strategii, że truciznę można wyleczyć samą trucizną, czy jakoś tak.

Tradycyjnie dwie grupy: jedni za, drudzy przeciw, i jakaś mała garstka ludzi próbujących zachować zdrowy rozsądek i spokój. Sporo trolli, karmionych hojnie przez ludzi nieświadomych tego trollowania. Czytałam to pół godziny.

Pół godziny później głowa bolała mnie okropnie, chciało mi się płakać oraz byłam gotowa uznać, że ten świat już nie ma nadziei i jedyne co ma sens to jakieś ciało niebieskie, które przywali z impetem w naszą planetę (konkretnie w Polskę) i zmiecie to wszystko w diabły.

Zanim zamknęłam laptopa, rzuciło mi się coś jednak w oczy. Jeden komentarz, niestety nie przytoczę go tutaj dokładnie, ale to był jeden jedyny komentarz, który w tym wszystkim miał sens. I nie, nie podniósł mnie na duchu, nadal mam wrażenie, że to już nie ma sensu. Ale wyjaśniał w dwóch zdaniach dlaczego jest tak, jak jest.

Pan (niestety nie pamietam jak się podpisał) napisał mniej więcej tyle, że wszystkie te osoby, które tak namiętnie obrzucają błotem ludzi, którym się chce zrobić coś dobrego, robią to dlatego, że im samym się nie chce, a ktoś, kto bezinteresownie robi coś dobrego, jest jak wrzód na tyłku, bo bezczelnie zabiera usprawiedliwienie dla własnego lenistwa, pokazując, że to nie jest tak, że w tym kraju się po prostu nie da zrobić nic dobrego. Bo skoro ktoś to robi, to znaczy, że się dało. I nie możesz już twierdzić, że to jest niemożliwe, a musisz przyznać, że jeśli siedzisz na tyłku przed telewizorem i nic nie robisz, to jest to wyłącznie twoja własna wina, że życie ci przecieka przez palce na ciepłej posadce za 1800 brutto.

Tak to mniej więcej było napisane 🙂 i spłynął na mnie ten jeden komentarz jak promień przez chmury na brzydkim, burzowym niebie.

Bo nagle zrozumiałam.

Tu wcale nie chodzi o pieniądze, które fundacja Owsiaka „przejada”, nie będę się do tego odnosić, bo nic do tego nie mam. Ale tu nie chodzi o pieniądze. Tu chodzi właśnie o to poczucie, że jeśli nikt nic nie robi, wszyscy mają tak samo, to znaczy, że się nie da, więc jeśli ja też nic nie robię, to jestem usprawiedliwiony i mogę się ze sobą czuć dobrze. Ale jeśli okazuje się, że się da i można, a ja nadal nic nie robię, to mam do wyboru dwie opcje: albo przyznam, że mi się nie chce i będę się ze sobą czuć źle, albo będę próbować zniszczyć tych, co im się chce, tak, żeby nie stanowili już dla mnie wyrzutu sumienia.

I to wreszcie ma dla mnie sens.

Problem w tym, że takie zachowanie ogólnie społeczeństwu nie przynosi czegokolwiek dobrego. Przynosi same straty, bo wiele takich osób, w tym ja sama kiedyś, po prostu się odsunie od źródła złości i przestanie na nie narażać. Przestanie pomagać. Egoizm ludzi, którym się nie chce, niszczy dobre dusze, które chcą i próbują. I zupełnie nie trafia do mnie w tym miejscu argument, że jak robi coś publicznie, to musi się liczyć z tym, że będzie hejtowany. Nie wszyscy są na to odporni. Czy to znaczy, że ludzie, którzy nie są, nie powinni dawać innym czegoś od siebie bezinteresownie, bo mogą za to zostać zaatakowani?

Ja sama nie daję robić sobie zdjęć, i nie daję o sobie wspominać w większości przypadków w projekcie, w którym uczestniczę. Nie chcę się tym chwalić, bo nie jestem odporna na typowy hejt. Zatruwa mi on życie, nawet jeśli nie jest skierowany bezpośrednio we mnie. Ale czy to oznacza, że powinnam przestać robić to co robię, bo komuś nie odpowiada to co robię?

Mam kanał na youtube, na którym są filmy z moim kotem sprzed trzech lat i ostatnio dla mojego roku na studiach nagrałam wyjaśnienia zadań, żeby im pomóc się uczyć. Na chwilę obecną tego nie robię, bo znalazł się jakiś niezadowolony gość z innej uczelni, który ma do mnie pretensje i twierdzi, że sama nie rozumiem zadania, które rozwiązuję. I co ja mam zrobić z czymś takim? Naturalnym odruchem jest próbować pomóc. I taki był mój naturalny odruch. Okazał się błędny, bo najwidoczniej stałam się obiektem wyładowywania frustracji. Ale filmów już dalej nie robię. Bo wiem, że jeśli będę je robić, będę narażać się na takie osoby. A problemów ze zdrowiem mam aż nadto, nie trzeba mi dodatkowych nerwów.

I nie, nie żyję w bańce, w której wszystko jest pięknie. Chyba jasno to widać po poprzednich wpisach.

Dziękuję za uwagę 🙂

Dobranoc

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s