Nie mów hop

Po wczorajszym dniu przyszło mi odkryć smutną prawdę.

To, że jestem zdrowa, nie oznacza, że nie będzie nawrotów.

Będą. I czasami będą się zdarzać w momencie, w którym mogą zaważyć na ważnych sprawach.

Uczestniczyłam w spotkaniu, na którym nagle moja normalność padła. Miejsce było nowe, i jakieś dziwne dla mnie, ludzi znałam o tyle że wiedziałam, że istnieją, nigdy wcześniej nie spotkałam ich na żywo. Dodatkowo czułam, że zupełnie do nich nie pasuję. Że jestem jakaś inna.

Gorsza.

Nie potrafię się wyrywać do odpowiedzi, nie potrafię nawet głośno mówić. Nie znoszę chaosu, chyba, że znam przez niego ścieżki i umiem się po nim poruszać. A to spotkanie to był chaos.

Spędziłam cztery godziny… nie odzywając się. I z każdą kolejną chwilą czułam się coraz gorzej i gorzej. Chciałam po prostu zniknąć. Wszystkie moje stare lęki się uaktywniły na raz, nie policzę ile razy byłam bliska płaczu. Zaraz po wydostaniu się z tego miejsca wpadłam w histerię. Chyba mogę to tak nazwać. Krzyczenie i płacz na ulicy to nie jest normalne zachowanie, ale w tamtym momencie wszystkie moje hamulce już puściły, bo nie wytrzymałam stresu i strachu. Nie, nie była to dramatyczna awantura, nikt obcy się jej nie musiał przysłuchiwać. Ale niestety była to histeria.

Piszę to dobrze po pierwszej w nocy, kiedy jestem już mniej więcej spokojna. To znaczy nie płaczę co pięć minut, bo w moim odczuciu to spotkanie było gigantyczną porażką. Po prostu siedzę, z silnym poczuciem odrealnienia i pustki.

Wnioski: mogę sobie planować co chcę, a życie i potraktuje mnie z pięści jak będzie chciało.

Jest jednak pewna różnica pomiędzy takim fatalnym stanem mojej osoby kiedyś, a dziś (w ogóle na ten stan jest takie ładne angielskie słowo, które moim zdaniem lepiej oddaje sens niż wszystkie polskie, czyli słówko meltdown – to jest dokładnie to co się dzisiaj ze mną stało). Kiedyś nie miałam pojęcia jak to jest być normalnym. Dzisiaj mam. W związku z czym o ile kiedyś uznawałam stan takiego meltdown za coś, co jest ostateczne i bez wyjścia, o tyle dzisiaj zdaję sobie sprawę, że to minie. I że nie jest to stan, w którym będę tkwić już zawsze. I sądzę, że właśnie ta świadomość robi ogromną różnicę w moim zachowaniu, bo kiedyś zrobiłabym w czymś takim całą serię głupot (spis pominę, ale pamiątki po niektórych mam do dzisiaj, i raczej zostaną ze mną już na zawsze), a dzisiaj po prostu płaczę i jęczę, ale nie robię w sumie nic więcej. Bo wiem, że to minie. Wiem, że nie chcę wracać do życia w ciągłym strachu i lęku. Ale jak się wczoraj okazało, niestety nie opuściło mnie to wszystko na zawsze. I nie mogę przewidzieć, kiedy postanowi wybuchnąć znowu.

W związku z tym chciałabym o to obwinić siebie i tylko siebie. Zawsze tak robiłam. Ale wiem, że nie mogę, bo niewiele mogłam poradzić na to, że stało się to co się stało. W związku z tym nie bardzo wiem jak sobie poradzić z tym, że byłam wobec tego bezsilna. Że nie mogę kontrolować absolutnie wszystkiego, co się ze mną dzieje.

Zdecydowanie nie chcę wracać do swoich starych butów. Ale one ciągle nie chcą się wynieść z mojej szafy. I tkwią tam, czasami wypadając na mnie znienacka i przypominając o swojej obecności. Może wobec tego powinnam się pozbyć całej szafy?

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s