Lęk społeczny i lęk uogólniony

No więc tak. Angielskie nazwy tych przypadłości są ładniejsze i lepiej oddają to, o co chodzi.

Nie jestem nieśmiała. To co ja jestem, to jest chorobliwy lęk. Największy przed tym, że ludzie mnie znienawidzą.

Największą rolę w moim życiu jak do tej pory odgrywał lęk społeczny. W połączeniu, a jakże, z lękiem niedotyczącym ludzi, ale rzeczy, sytuacji, katastrof.

Ale zacznę od lęku społecznego jako mojego głównego mordercy. Mówię o nim morderca, bo zamordował bezwzględnie całą masę moich pomysłów, działań, a nawet już samych zdarzeń, których tak bardzo pragnęłam.

W istocie, moje ciało, moje emocje, a przede wszystkim mój lęk, który tym wszystkim rządzi, wydaje się być klatką. Dość ciasną klatką, w której poruszanie się momentami przestaje być możliwe. Wtedy się duszę, mój oddech przyspiesza, robię się czerwona (albo biała), dłonie zaczynają mi drżeć, gubię się we własnych myślach, próbuję uciec od tej mimowolnej reakcji, ale nie mogę. Bo się nie da.

I na tym właśnie w skrócie polega główny problem. Różnych ludzi wyzwalają różne sytuacje i problemy, ale generalnie wspólny problem jest ten sam – ta właśnie reakcja. Od której nie da się uciec, a która skutecznie uniemożliwia choćby normalne mówienie, prawidłową ocenę sytuacji. I to nie jest tak, że ja robię do, żeby uwaga była skupiona na mnie. Ja już jestem przekonana, że uwaga jest skupiona na mnie, i właśnie z tego powodu panikuję, trzęsę się i boję. Bo boję się ocen ludzi którzy na mnie patrzą. Boję się, że myślą sobie o mnie nie wiadomo co, że jestem brzydka, głupia, przegrana, skoro nie umiem wypowiedzieć dwóch głupich słów… No ale zaraz, przecież obiektywnie – to wcale nie wiem co myślą. I wcale nie wiem jaka będzie ich reakcja. No więc właśnie…

Bo tu wcale nie chodzi o ICH reakcję. Tu chodzi o to, co dzieje się w mojej głowie na ten temat. Bo, jakby nie patrzeć, to jest zaburzenie i to moja głowa ma problem, czyż nie? Ja już nie jestem na etapie przekonywania samej siebie, że nawet uśmiech i pozytywna odpowiedź oznaczają, że coś jest nie tak. A jednak nawet na uśmiech potrafię zareagować paniką.

Co jest w tym wszystkim najgorsze? To że nie ma takiej opcji, żebym przewidziała kiedy mnie to dopadnie. To znaczy istnieją ogólnie sytuacje, w których wiadomo, że prawdopodobieństwo jest większe, ale też nie są to sytuacje, w których to się stanie NA PEWNO. I to jest jakaś nadzieja. Nie umiem kontrolować tych wybuchów nerwów i lęku. Zbijanie tego wymaga albo tabletek (dzięki chemicy za stworzenie magicznych pigułek, które zabierają lęk!) albo długiego uspokajania, które nie zawsze jest możliwe. Takie życie.

Tak, zdaję sobie sprawę, że jest to problem. Dlatego jest to zaburzenie, a nie po prostu cecha osobowości. Ja nie jestem po prostu „nieśmiała”. Ja jestem lękliwie i chorobliwie „nieśmiała”, jeśli w ogóle można tak to nazwać.

Bierze się to stąd, że od kiedy podjęłam leczenie, sytuacja życiowa spowodowała również, że zaczęłam się poruszać po obszarach daleko poza swoją normalną strefą komfortu. Ludzie tacy jak ja bardzo nie lubią nieznanych sytuacji, a raczej nieznanych reguł danych sytuacji. Dlatego dobrze czują się w domu, wśród zaufanych osób. I właściwie tylko w domu. Ja wychodzę daleko poza dom bo mam takie cele w życiu że wymagają one wychodzenia. Gdyby nie one, pewnie siedziałabym całe dnie w łóżku rozpadając się coraz bardziej i bojąc się podjąć jakieś działania, z obawy przed tym, że na pewno popełnię jakiś błąd. coś się stanie i to będzie na pewno moja wina. I tu już przechodzimy do lęku uogólnionego. Wpisuje się w niego strach przed porażką (ale również przed sukcesem, co również jest moim udziałem).

Bardzo boję się popełnić jakiś błąd jeśli wiem, że ktoś będzie obserwował moje działania. Boję się pomylić, boję się powiedzieć cokolwiek jeśli nie jestem absolutnie pewna że znam temat albo znam odpowiedź na pytanie. A czasem nie odpowiadam nawet jesli jestem tego pewna. Bo strach umieszcza mi bilę w gardle i nie jestem w stanie wykrztusić słowa. Poczucie winy że znowu się nie udało, już po fakcie, również robi swoje i dokopuje mi jeszcze bardziej.

To tylko mały wycinek tego co to oznacza. Piszę o tym bo właśnie jestem w takiej sytuacji, która dopiero teoretycznie może się pojawić, a mój lęk już zebrał swoje żniwo. Nie wiem co będzie. Oczywiście że nie wiem. Ale sama perspektywa że będzie coś, sytuacja w której nie wiem jak się zachowac, i to jeszcze przed ludźmi… To wystarczy. Więcej nie trzeba.

O tym dlaczego nie można „po prostu przestać się bać i żyć jak reszta normalnych ludzi” oraz dlaczego moje zaburzenia wcale nie znaczą, że jestem „tchórzem i tyle”, napiszę kiedy indziej.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s